Myślę o tobie, jakby w moim milczeniu
zawierał się twój ciepły głos.
Myślę o tobie, jakbyś niesiona wiatrem
spadała na mnie bezgłośnie
i jakbyśmy wśród wiatru,
pożywieni odrobiną czułości,
zaczęli frunąć oboje.
Myślę o tobie, gdy nadchodzi wieczór,
bo mrok podsuwa mi obrazy wyobraźni.
Kładę się, spoglądam w niebo,
szukając dachu twych białych ramion,
jakby to niebo mogło mi podsunąć
odpowiedni powód, by nie czuć się źle,
jakby złe samopoczucie zależało od siły woli.
I myślę o tobie, myślę o tobie,
choć nie ma już sensu próbować znów być razem.
Lecz ja myślę o tobie i tak,
choćby przez tkwiące we mnie wspomnienie twych oczu.
Myślę o tobie, bo nie zamierzam –
jak czyni to wielu – zapomnieć.
I myślę o tobie, bo w gardle
pozostał mi smak twego śmiechu,
jakbym wchłaniając ten twój uśmiech
zdołał jeszcze się nim zarazić,
lecz widzę, że śmieję się sam teraz, gdy o tobie myślę.
Myślę o tobie, choć nie ma już sensu
próbować znów być razem, lecz myślę o tobie
i tak, choćby przez tkwiące we mnie
wspomnienie twych oczu.
Może wykradam chwile ze swego życia,
może nawet to niesprawiedliwe, że tak jest,
tylko twoja twarz jest świadkiem czasu, który straciłem,
lecz w gruncie rzeczy, jak mógłbym żyć bez ciebie?
Lecz ja myślę o tobie i tak,
choćby przez tkwiące we mnie wspomnienie twych oczu.