Mój ojciec siedzi w nocy przy zgaszonym świetle,
W ciemności świeci jego papieros,
W salonie martwa cisza,
Przechodzę obok, żadnych uwag.
Idę na palcach obok sypialni, gdzie
Matka czyta swoje czasopisma.
Słyszę, jak życzy mi "słodkich snów",
Lecz zapomniałam już, co to znaczy.
A ty mi mówisz, że czas aby zamieszkać wspólnie,
I by założyć własną rodzinę, ty i ja.
Cóż, zawsze słyszałam, że tak powinno być,
Chcesz mnie poślubić - więc niech tak będzie.
Moje przyjaciółki ze studiów, już od dawna zamężne,
Mają swe domki z trawnikami,
Na przemian - ciche dni,
Pełne łez noce, i gniewne poranki.
Ich własne dzieci nienawidzą ich za nic,
A siebie za to, kim są.
Więc piją, więc śmieją się,
Skrywając rany, skrywając blizny.
A ty mi mówisz, że czas aby zamieszkać wspólnie,
I by założyć własną rodzinę, ty i ja.
Cóż, zawsze słyszałam, że tak powinno być,
Chcesz mnie poślubić - więc niech tak będzie.
Mówisz, że nasza miłość przetrwa zawsze,
Kochanie, wiem tylko to, co widzę.
Te pary czepiają się i szarpią,
By tonąć w gruzach swej miłości.
Mówisz, że tak jak ptaki wzbijemy się przez chmury,
Lecz wkrótce zamkniesz mnie w klatce na swej półce,
Bo nigdy nie nauczę się, aby najpierw być tylko sobą,
Być sobą.
No dobrze, czas na wspólne zamieszkanie,
I by założyć własną rodzinę, ty i ja.
Cóż, zawsze słyszałam, że tak powinno być,
Chcesz mnie poślubić,
Więc, niech tak będzie.