Mam już dość budzenia się we łzach
Przez to, że nie umiem na półkę odłożyć swych strachów i koszmarów
Jestem nowy w tym niewyjaśnionym rozpaczaniu
Ale to, co bolesne, nie jest mi obce
Zaprószony przeze mnie ogień pali mnie żywcem
Ale nie chcę go bezmyślnie zostawić, żeby sam się wypalił
Jestem powidokiem i pytam raz na jakiś czas
"Skończyło się już? Czy coś jeszcze kiedyś poczuję?"
Jestem powidokiem samotnie goniącym za tęczą
Ale im bardziej staram się żyć dalej, tym bardziej przytłacza mnie samotność
Więc spoglądam w letnie gwiazdy, które znają drogę do domu
Mam dosyć tej niezmazywalnej przeszłości
Tej zbieganiny śladów i pochopnych kroków, których nie mogę odtworzyć
Góra tego, co wciąż nieodżałowane
Jest mi haniebnym przypomnieniem, że znacznie wolałbym zapomnieć (nie ważne, gdzie skieruję kroki)
Zaprószony przeze mnie ogień pali mnie żywcem
Ale nie chcę go bezmyślnie zostawić, żeby sam się wypalił
Jestem powidokiem i pytam raz na jakiś czas
"Skończyło się już? Czy jeszcze kiedyś się uśmiechnę?"
Jestem powidokiem samotnie goniącym za tęczą
Ale im bardziej staram się żyć dalej, tym bardziej przytłacza mnie samotność
Więc spoglądam w letnie gwiazdy, które znają drogę do domu
Bo nie ważne, gdzie skieruję kroki
Wędruję zupełnie sam
Bo nie ważne, gdzie skieruję kroki
Wędruję zupełnie sam
Bo nie ważne, gdzie skieruję kroki
Wędruję zupełnie sam
Jestem powidokiem i pytam raz na jakiś czas (raz na jakiś czas)
"Skończyło się już? Czy jeszcze kiedyś pokocham?"
Jestem powidokiem samotnie goniącym za tęczą
Ale im bardziej staram się żyć dalej, tym bardziej przytłacza mnie samotność
Więc spoglądam w letnie gwiazdy, które znają drogę do domu
Spoglądam w letnie gwiazdy, które znają drogę do domu