Wróbelku, nie odchodź.
W twych oczach umiera już słońce.
Wybacz, jeśli to była trochę moja wina,
jeśli nie umiem cię tu zatrzymać.
Co takiego się stało z tą miłością,
która osuszała morze,
która chciała żyć i fruwać,
która zapierała dech,
a teraz jest zraniona?
Nie odchodź,
proszę cię.
Wróbelku, nie odchodź.
Cóż pocznę bez twoich kaprysów?
Wszystkiego, co było choć cząstką ciebie,
będę szukał ze złamanym sercem.
Co takiego się stało z tym czasem,
który stawiał czoła wiatrowi,
który wprawiał w drżenie i niósł krzyk
ku niebu?
Nie zostawiaj mnie samego, nie...
Nie odchodź,
nie odchodź.
Bez ciebie umrę,
bez ciebie rozpadnę się,
bez ciebie spalę wszystkie swoje sny.
Cóż pocznę sam, bez ciebie,
bez ciebie,
bez ciebie,
bez ciebie?
Sobota upływa powoli;
wróbelku, cóż to znaczy?
Nie pamiętasz?
Wędrowaliśmy jak dwie mewy,
kochaliśmy się
i były twoje ręce
do trzymania, do ogrzania.
Wróbelku, nie!
Nie odchodź,
nie odchodź.
Bez ciebie umrę,
bez ciebie rozpadnę się,
bez ciebie spalę wszystkie swoje sny.
Cóż pocznę sam, bez ciebie,
bez ciebie,
bez ciebie,
bez ciebie?