Lubuję się słońcem złudnym,
Umieram z rzekomego przeziębienia.
Jak zawsze, wezwania by walczyć.
Nie chcę, nie mogę, nie będę.
Potykam się na lekkim wietrze,
Upajam się bólem wymyślonym.
Lepiej być dziwnym niż niewidocznym.
Nie, szaleni nie zaznają spokoju.
Na którym policzku jest rzęsa, zgadnij?
Potrzebna mi chwila, aby wyparować,
Zgubić się, albo dać się zapomnieć,
Nie pojawiać się, a nawet się nie śnić.
Przekształcić się w dokuczliwe muszki,
W puch poduszki,
Rozpuścić się w kolekcjach kotów,
I wśród rzeczowych wiosennych staruszek.
Dusi mnie maleńka torebka,
Drżę od iluzorycznego chłodu,
Lepiej już niebezpieczeństwo, niż nuda.
Ktoś, gdzieś, kogoś z jakiegoś powodu.
Wszystko wyobrażam sobie, co nie do pomyślenia,
Przestraszywszy się naraz jutra.
Lód w węglach to prawda bezsporna.
Pomogłeś mi tę prawdę zrozumieć.
Na którym policzku jest rzęsa, zgadnij?
Potrzebna mi chwila, aby wyparować,
Zgubić się, albo dać się zapomnieć,
Nie pojawiać się, a nawet się nie śnić.
Przekształcić się w dokuczliwe muszki,
W puch poduszki,
Rozpuścić się w kolekcjach kotów,
I wśród rzeczowych wiosennych staruszek.