Na rogu rynku
od dworca chwilkę
pod czarnym baldachimem
przez komin utworzonym
niema z bólu
stała nad ściekiem
Madonna z martwym synem
umęczonym
Stała ogłuszona
tak nagłym hałasem
na ręce deszcz jej padał
jak łzy arcykapłana
trochę wystraszona
tym podpitym pułkiem
co wcale na zwycięzcę nie wyglądał
Stojąc pod Pietą
palili papierosy
i sznapsem pragnienie gasili
na wyprzódki
Kuplety z kabaretu
śpiewali dla Piety
a gdy dośpiewali
z odrazy się trzęśli
Mieli monstrancje
po drodze skradzione
i zdjęcia dla rodzin
których lata nie widzieli
Lokalne szumowiny
wojną skażone
tej krzty zieleniny
zazdrościli
Dziewczyny z ulicy
trochę zmiętosili
zapłacili im później
uchwytem bagnetu
Składy amunicji
dokładnie zamykali
potem usiedli
pod Pietą
Siedząc po Pietą
opychali się omletem
głośno wyklinali
tę koszmarną nudę
Mazali po Piecie
pozdrowienia Marietcie
którą sobie pożyczali
nie znając wstydu
Jednej niedzieli
obóz zwinęli
pocztówkę ostatnią
krewnym odesłali
Potem odjechali
choć nie zapłacili
W czasie drogi koleją
zasypiali
Nikt po nich nie płakał
nikt ich nie żałował
nikogo nie bolał
odjazd bez pożegnania
Ktoś przytakiwał
Inny podziękował
Nikomu nie brakło
pozdrowienia
I tylko pod Pietą
dziewczynkę pięcioletnią
litery zaintrygowały
namazane kredą
Czytać się nie uczyła
więc napis pogładziła
Litery rozmazała
resztę ich zmył deszcz
resztę ich zmył deszcz