WSZY NA GENITALIACH
To był listopad, niebo we łzach lub sikał Bóg.
Widzę ją, mokrą myszkę, nocą zimną jak lód.
Daję jej gumę i wzbudzam dumę.
Mówię jej, słuchaj, mała, złapiesz kaszelek.
Chodź do mnie, to blisko, wyglądasz jak sopelek.
A w duszy uśmiecham się.
Od tamtej pory swędzi mnie.
Tak, tak, tak.
Grudzień w Sarajewie, w Holiday Inn.
Dama konsumuje tonik i gin.
Słodko się śmiała.
Z Zagrzebia się wyrwała.
Na zewnątrz śnieży, ta plecie o Krleży.
Się mknij za, mówię, bo mi to nie leży.
Wbijaj na górę, masz cudną skórę.
Pediculis pubis.
Ciepłe wypiła, wtem dowcipkowanie.
Sukienkę jej suszy centralne ogrzewanie.
W górę dźwigienka. Panienka nagusieńka.
Jak każda głupi męski pomiot.
Powoli, powoli, rośnie mi namiot.
Serbo-światopogląd
powoduje świąd.
Tak, tak, tak.
Kto mógł to przewidzieć, pokój wypachniony,
A Jej Wonna Wysokość w kremach na tony.
Co za porażka, swędzenie ptaszka.
Sto razy gorsze niż w wojsku w Niszu,
Gdy trypra złapałem i byłem na finiszu.
Wesoły Bośniaczyna.
Połknął przynętę i żale wszczyna.
Pediculis pubis.