Październik pozostawił na wzgórzach
czerwono-żółte dywany.
Srebrzyste chmury płyną falami,
a koguty śpiewają miłośnie.
Wciąż spoglądam na barometr
i drżę, gdy zaczyna iść w dół,
bo słońce ma coraz mniejszą
średnicę.
A pod niebem ciepłym jak w maju
dni mijają jeden po drugim,
coraz bardziej zmienne i bardziej...
ulotne.
Opóźniona ponadczasowa
jesień wędruje przez ogrody,
niosąc w fałdach płaszcza pełno
chryzantem.
I kiedy idzie niespiesznym krokiem
jak markiza,
zdaje się, że cały Wszechświat
ogląda się za nią w zadziwieniu;
bez, zdezorientowany
jej dziewczęcym wyglądem,
pożółkł, usechł
i z emocji zakwitł
po raz drugi...