Jak dziwnie nalegać na pragnienia
I jak daleko leży prawda
Całe kilometry, taka nieosiągalna!
Tak kochałem jej spojrzenie!
Nawet z marzeniami rozdartymi od góry do dołu
Zawsze idę z szeroko otwartymi oczami.
By się nie poddać, wznoszę toast w ciszy.
I nawet nie znamy naszych imion
Nie doceniamy naszych możliwości
Ale sama twoja obecność
Sprawia, że czuję się pusty i chory
I z krzykiem nadziei
Mówię ci żegnaj.
I każy dzień pyta swoją noc
Co by zrobiła w jego przebraniu.
Przytaknąć bez zrozumienia
Że tamte ręce mnie osaczały
Powiedz mi: Chciałabyś namalować dom ze skrzydłami?
O świcie mętne spojrzenia
Odwrócić się ze strachu by nie spojrzeć za siebie.
I nawet nie znamy naszych imion
Nie doceniamy naszych możliwości
Ale sama twoja obecność
Sprawia, że czuję się pusty i chory
I z krzykiem nadziei
Mówię ci żegnaj.
Wiedząc jak mi pusto
I z krzykiem nadziei
Mówię ci żegnaj.
I nawet nie znamy naszych imion
Nie doceniamy naszych możliwości
Ale sama twoja obecność
Sprawia, że czuję się pusty i chory
I z krzykiem nadziei
Mówię ci żegnaj.
Wiedząc jak mi pusto
I z krzykiem nadziei
Mówię ci żegnaj.