W milczeniu idę z nim przez miasto.
Zdawałoby się – wszystko jest jak kiedyś.
Ale w głębi mego serca czuję,
że nie jest ten sam…
Nie poznaję jego ruchów.
Ten krok, szybszy niż kiedyś,
uścisk ręki nic nie kryje,
gdzie blask w oczach, które kocham?
Ten czuły blask…
Moje odwieczne schronienie i azyl,
czyż to są ręce, które mnie chroniły?
Podążam za jego spojrzeniem,
jednak on nic nie pamięta,
ni stołu, ni kawiarni,
co była jak drugi nasz dom.
Kupuje mi pięć goździków,
zapomina, że ja ich nie lubię.
Przez chwilę nawet szepnął inne imię
aż cała struchlałam.
Podążam za jego krokiem,
on idzie tam gdzie i wszyscy.
Już nie zna ścieżki,
którą myśmy chodzili.
Proponuje mi whisky z lodem,
a ja nigdy jej nie pijałam.
Proponuje wszystko, a nie pojmuje
czego pragnę, nie wie co mi dać.
W milczeniu idę z nim przez miasto.
Zdawałoby się – wszystko jest jak kiedyś.
Ale w głębi mego serca czuję,
że nie jest ten sam…
Ja go już nie poznaję,
nie, ja tego człowieka nie znam.