1
Kuzyn mojej matki miał dobrze prosperującą kancelarię w mieście.
Wiele lat temu, za młodu, wysłano mnie tam na praktykę adwokacką.
Znalazłem skromny pokój: stół, łóżko, lustro
i przychodziłem tam późno w nocy,
gdy w którejś knajpie w centrum nadeszła pora jej zamknięcia2.
Na półpiętrze pani Manresa spędzała całe godziny na szyciu,
ale tego dnia wydawała się niespokojna; nerwowo podeszła do mnie i rzekła:
„Przepraszam, nawet pan nie wie, jak niezręcznie mi prosić o przysługę...
Lokator z trzeciego piętra około południa zachowywał się jak szalony, a teraz pukam i nie otwiera...”.
Światło wielkiego kandelabru otwierało mi drogę w ciemnościach;
posuwając się wśród zarysów mebli, przechodziłem z pokoju do pokoju.
Usłyszałem skomlenie psów, więc poszedłem za dźwiękiem ich płaczu
i, proszę panów, jak może już wiecie, znalazłem
w jadalni, martwego, wielkiego bohatera romantycznego.
W dłoniach miał pogniecioną kartkę z dziwnym przekazem,
pełnym palców bawiących się refleksami światła zachodzącego słońca i dam galopujących na koniach.
Wkrótce inspektor policji zapisał kontakt do osoby z rodziny;
do brata, który mieszkał na wybrzeżu, z którym spotykali się w święta.
Delikatnie zamknęli mu3 oczy i okryli go białym prześcieradłem.
W ciszy wszyscy popijali zieloną herbatę, którą podała nauczycielka z czwartego piętra.
Ksiądz bezbarwnym głosem odmówił „Ojcze nasz” ,
obok zgromadziliśmy się my, mężczyźni, żeby wynieść ciało.
I, ciągnąc za kostki to ciało, z którego uszło życie, opuściłem jadalnię.
Pani Manresa lamentowała: „Na litość Boską, uważajcie, nie uderzajcie tak!”.
Na ulicy czekał karawan, a woźnica zabijał czas obserwując
żołnierzy na przepustce, którzy śpiewali w świetle ulicznych latarni.
Policzyliśmy do trzech, żeby zebrać siły i wrzucić trupa na górę.
Zimny wiatr mroził powietrze; niedbałe machnięcie batem poderwało konie do marszu.
I wciąż miał w dłoniach tę pogniecioną kartkę z dziwnym przekazem,
pełnym krzyków w pustkę, gwałtownych pragnień,
burz, które pogrążają statki w morzu.
Pełnym śmiejących się pełnokrwistych kobiet,
których piękno odbiera zdolność myślenia.
Pełnym muz na zawsze zranionych
zardzewiałymi szpilami z piosenek pospolitych poetów.
Pełnym niekończących się salt gimnastyków z lodu,
którzy zastygają w bezruchu, gdybyś chciał przejść obok.
Pełnym śliniących się bestii, gotowych do konfrontacji
w nierównej bitwie z chrześcijańskimi jeńcami.
Pełnym przerażonych dzieci, które wypatrują
w nieustannie lejącym deszczu, czy wrócą ojcowie.
Pełnym młodych mężczyzn podających ramię
dziewczętom4 wystrojonym na taniec w Niedzielę Palmową.
Pełnym ramion, które się wznoszą w geście przywołania taksówki,
po kolacjach z przyjaciółmi, którzy odjeżdżają.
Pełnym „Wierz mi, staram się, ale czasami
podejrzewam, kochana, że to się nigdy nie skończy”.
1. pełny tytuł w oryginale brzmi: ""Mort d'un heroi romàntic"2. dosł. "... zrobiło się późno"3. = zmarłemu4. pubilla = w dawnej Katalonii najstarsza córka i dziedziczka majątku w przypadku, gdy nie było dziedzica męskiego