Małżeństwa z miłości, małżeństwa wymuszone –
widziałem każdy rodzaj wśród ludzi wszelkiego sortu:
od skrajnych nędzarzy po wielkich panów,
od aspirujących prawników po fałszywych profesorów.
Lecz choćbym nawet dożył końca świata,
zawsze będę pielęgnował piękne wspomnienie
skromnego wesela mego ojca i mej matki,
chcących przed ołtarzem uświęcić swą miłość.
Powiedzmy to szczerze: na najzwyklejszym wozie1,
ciągniętym przez przyjaciół i pchanym przez krewnych,
pojechali wziąć ślub po okresie narzeczeństwa
tak długim, że mógłby zwać się srebrnymi godami.
Niezwykła ceremonia, dziwne uroczystości…
tłum gapił się na nas, aż oczy wychodziły z orbit2;
byliśmy obserwowani przez prostych ludzi,
którzy nigdy nie widzieli małżeństw w takim stylu.
Aż tu nagle wieje wiatr i unosi daleko
kapelusz, który mój ojciec miął w dłoni;
aż tu nagle pada deszcz z nieba niełaskawego,
gotowego za wszelką cenę przeszkodzić weselu.
I nigdy nie zapomnę płaczącej panny młodej;
kołysała swoje polne kwiaty jak dziecko,
a ja, by ją pocieszyć, ile sił w gardle3,
grałem na harmonijce jak na kościelnych organach.
Wyciągając gołe pięści, przyjaciele jak jeden mąż
wykrzyknęli: „Na Jowisza, wesele trwa dalej!”.
Dla świętujących ludzi, dla oburzonych bogów,
wesele trwa dalej; niech żyją, niech żyją nowożeńcy!
1. W oryginale jest mowa o wozie, który ciągną woły ("oxcart" po angielsku), choć tu akurat woły nie miały nic do roboty.2. dosł. "z głowy"3. dosł. "z napiętym gardłem"