Bracie, którego nigdy nie miałem:
gdybyś istniał, czy wiesz,
co byśmy razem robili?
Urodziłbyś się rok po mnie
i już nigdy byśmy się nie rozstali.
Jak przyjaciele, którzy są do siebie podobni,
nauczylibyśmy się na pamięć gwary.
Ja byłbym twym nauczycielem
w mojej szkole dla wagarowiczów.
To jasne, że pewnego dnia byśmy się pobili,
gdybyśmy tylko poznali
jednocześnie tę samą pierwszą miłość.
{Refren:}
Lecz ciebie nie ma.
Czyja to wina?
Ani mego ojca,
ani mojej matki.
To ty mógłbyś to zaśpiewać…
Bracie, którego nigdy nie będę miał:
czuję się mniej samotny, stworzywszy ciebie
dla jednej chwili, dla jednej dziewczyny.
Przeszkodziłem ci – wybacz mi!
Tutaj, gdy wszystko was zawodzi1,
wymyślamy sobie rodziny.
Bracie, którego nigdy nie miałem:
gdybyś wiedział, ile wypiłem
przez smutki samotnie przeżywane!
Gdybyś mnie nie wykiwał,
dokończyłbyś moje piosenki:
nauczyłbym cię, jak je układać.
Gdyby życie było łaskawsze,
rozdzieliłoby między nas dwóch
pary rękawiczek, pary klapsów,
na pewno rozdzieliłoby też
słowa miłości i kamienie2,
dziewczyny i ciosy pałką.
1. dosł. „porzuca”2. dosł. „kostki brukowe”