Jeśli w ciągu dnia cię zapominam,
całymi nocami ci złorzeczę,
a kiedy księżyc zachodzi,
ma dusza jest pusta, a serce ciężkie, ciężkie…
Nocą wydajesz mi się ogromna.
Wyciągam ramiona, by cię schwytać,
lecz ty czerpiesz złośliwą przyjemność
z wyśmiewania się z moich zalotów.
Nocą popadam w obłęd, popadam w obłęd.
A potem twój śmiech przecina ciemności
i nie wiem już, gdzie szukać.
Gdy wszystko cichnie, wraca nadzieja
i znów cię kocham.
Niekiedy wracasz do mnie w przelocie
i wołasz mnie, by ze mnie zadrwić,
lecz za każdym razem krew się we mnie mrozi,
twój śmiech niszczy wszystko.
Nocą popadam w obłęd, popadam w obłęd.
Dzień rozmywa twój obraz
i znów odchodzisz nie wiem dokąd;
do tego, który trzyma cię w klatce,
do tego, przez którego oszaleję.
Nocą popadam w obłęd,
popadam w obłęd, w obłęd, w obłęd...