Śnieg zasypał ulice,
Śnieg latarnie ośnieżył.
Popatrz, która to zima!
Pomyśl, kto by uwierzył?
Kto uwierzyłby wtedy
W białe wieże i dzwon,
W Marszałkowską i Kruczą,
I w tę bramę, w ten dom?
Kto uwierzyłby wtedy,
Tak po prostu i mocno,
Że będziemy we dwoje
Znowu iść Marszałkowską?
Kto by wtedy uwierzył
W dzień, zwyczajny, jak chleb,
I w ten księżyc na wieży,
W tę Warszawę i w śnieg?
Tamtej zimy milczącej,
W tamten grudzień i styczeń,
Kiedy wiatr tylko błądził
Po spalonej ulicy ‒
Kto uwierzyłby wtedy
W białe wieże i dzwon,
W Marszałkowską i Kruczą,
I w tę bramę, w ten dom?
Kto uwierzyłby wtedy,
Tak po prostu i mocno,
Że będziemy we dwoje
Znowu iść Marszałkowską?
Kto by wtedy uwierzył
W dzień, zwyczajny, jak chleb,
I w ten księżyc na wieży,
W tę Warszawę i w śnieg?
Kto by wtedy uwierzył
W dzień, zwyczajny, jak chleb,
I w ten księżyc na wieży,
W tę Warszawę i w śnieg?
I w ten księżyc na wieży,
W tę Warszawę i w śnieg?