Życie się rozsypało,
niczym rozerwane perły.
Szaleńczo się turla,
kto wie, dokąd gna.
Pragnę pobiec,
i pozbierać ziarna.
Lecz często jestem sama,
i płochliwa jak sarna.
Pędząc bezmyślnie
jak zagubione dziecko,
by pewność przytuliła,
kto wie dokąd tak spieszę.
Pragnę niby perły,
ponawlekać dni,
ale jak, gdy jestem sama,
i drżę niczym łania.
Słyszę, że z oddali
woła mnie twój głos.
Las strachu znika,
jestem królową dzikości.
W objęcia twych oczu
turlają się perły.
Tutaj beztrosko śnię,
tu beztrosko śnię.