Wsiadam do samolotu.
Robi się zimno, słyszę wrzask.
Znam swój numer miejsca;
panika miesza się z wielkim smutkiem.
Zbliżam się do jazgotliwego rzędu;
wrzaski stają się coraz głośniejsze.
Strach ustępuje teraz pewności:
tuż koło mnie siedzi niemowlak.
Tu pojawia się ponadklasowe pytanie:
„Czy wypada, czy można nienawidzić dzieci?“
Nienawidzę dzieci!
Nienawidzę dzieci!
Mazgaj wierci się we wszystkie strony,
matka przegląda czasopismo,
podczas lektury bezgłośnie mówi do dziecka
i jednocześnie je jabłko.
Miłosierny Bóg chce mnie ukarać:
ten upierdliwiec nie chce spać
i nie przestaje się drzeć.
Ojciec od dawna śpi jak zabity.
Tu pojawia się ponadklasowe pytanie:
„Czy można, czy trzeba nienawidzić dzieci?“
Nienawidzę dzieci!
Nienawidzę dzieci!
Nie, kocham je!
Tak, kocham je!
Te duże i te małe,
ale muszą być moje.
Nienawidzę dzieci!
Nienawidzę dzieci!
Tu pojawia się pytanie nad pytaniami:
„Czy można, czy trzeba bić dzieci?“
Nie, kocham je!
Tak, kocham je!
Wszystkie dzieci, duże i małe,
ale powinny być moje.
[Interludium]
I nagle zapada cisza.
Dzieciak się do mnie uśmiecha, ja jestem zachwycony.
Wyciągam rękę w kierunku małego,
który znowu zaczyna wrzeszczeć.
Nienawidzę dzieci!
Nienawidzę dzieci!
Nie, kocham je!
Tak, kocham je!
Te duże i te małe,
ale muszą być moje.
Nienawidzę dzieci!
Nienawidzę dzieci!
Tu pojawia się pytanie nad pytaniami:
„Czy można, czy trzeba bić dzieci?“
Nie, kocham je!
Tak, kocham je!
Wszystkie dzieci, duże i małe,
ale powinny być moje.