Trupy w szafie, beton w umyśle,
i już nazbyt długo sam.
Podczas jedzenia świnia, podczas picia - dziura bez dna.
A też rzadko ciebie jak dotąd rozumiałem.
Zbyt łatwe, zbyt lekkie to nie będzie.
Pęknięcie w optyce, drapanie w gardle
i zbyt strachliwie podchodzę do ciebie.
Każde spojrzenie to próba, każde słowo waży tonę.
To zaledwie kilka dni, odkąd siebie znaleźliśmy.
Zbyt łatwe, zbyt lekkie to nie będzie.
A przecież, co do cholery?
A przecież, co do cholery?
A przecież, co do cholery?
Dlaczego zaraz trzeba krzyczeć?
Wciąż jeszcze dobrze pamiętam, jak oboje płonęliśmy z tęsknoty.
Zbyt łatwe, zbyt lekkie to nie musi być.
Bo umiem czytać zegar i rozkłady jazdy też,
Wiem, jak się łóżka rozściela.
A przy mini-golfie uczę się przegrywać z godnością.
I nawet ciebie już nieraz zrozumiałem.
Tak głupi, tak głupi to znów nie jestem.