Wydawał się to pusty, to niezgrabny i wielki
To sam sobie - jak obłok, obłok w drzwiach
Podcinał swoje wąsy, włączał swoje maszynki
A gwiazdy świeciły nad nim.
Nawet gwiazdy tak latały nad nim, jak oczy
Ktoś cicho z nim szedł, rozbrzmiewały głosy
Szczęśliwe banknoty napotykały czoła
I patrzyły z trolejbusów nerwowo i lekko.
Kiedy indziej znikał, lecz nikt, nikt nie wiedział
Nawet rzadko starał się o odpowiedź
A kiedy tęsknił, swoją piosenkę zaśpiewał
O śmiesznym niekończącym się dniu:
Cały tydzień - to niekończący się dzień
I pół roku - to (jak) bezgwiezdna noc
I upadł on tego lata, osłabły członki
Uniosły się nad przestrzenie - pył i niebiosa
A potem mglisty wieczór położył koniec niesławie.
I pełny fajerwerk.