I nagle zrozumiał wszystko:
idee, antypody i północ,
zaćmienie tak odległe
od spokoju parującej filiżanki.
Opisał inne miejsca
podając szczegóły tak jasno, że wręcz słyszę ich dźwięk
i mógłbym je sobie wyobrazić
w liniach swej dłoni.
To nieważne, czy to było łatwe lub niewinne,
czy siła była optymalna względem wiatru,
czy nocami komety są senne,
jeśli mieszkamy tak daleko od punktu bez powrotu.
I nagle spalił to wszystko,
zostawiając cztery słowa wewnątrz słoja,
zaś reszta obecnych
dyskutowała o maszynach czasu.
Wprowadzał kolejny element,
lub precyzyjną formułę, by nie myśleć o niczym.
Kroplę w kałuży,
która wyparowuje pionowo.
To nieważne, czy to było łatwe lub niewinne,
czy siła była optymalna względem wiatru,
czy nocami komety są senne,
jeśli mieszkamy tak daleko od punktu bez powrotu.
To nieważne, czy linia się rozmyje,
czy powyżej jest jakieś mieszkanie,
czy istnieją niedzielne poranki w innym miejscu,
jeśli byliśmy częścią niczego, a może częścią wszystkiego.
…Czy nocami komety są senne,
jeśli mieszkamy tak daleko od punktu bez powrotu…