Czas bez dna tęsknoty,
czas wybryków i psoty.
Czas kieliszka wódki,
gdy dzień był za krótki.
Burze były jasne,
uśmiechy niezgasłe.
Smutki nieprzepastne,
tak cudze, jak własne.
Czas sadów w obłokach,
kochań i odkochań.
Czas majowych wątków,
bukiecików fiołków.
Leciutkich pasaży,
twarzy Twej z mgły marzeń.
Śniło się co było,
a ten czas to miłość.
Co jest i co nie jest...
Czyj to życia rejestr?
Czegoś było mało,
więcej się zdawało.
Ledwo dotykało
i duszę i ciało.
Sens życia ukryty,
rozlane błękity...
Czas dzień wciąż nam zmienia,
jest czas smugi cienia,
zatopionych lądów
i głupich poglądów.
Jest czas odwrócenia
w długiej smudze cienia.
Krok gdzieś i z powrotem,
czas co będzie potem...
Walc, krok, cel,
myśl wciąż nie ta,
rapsodyczny temat.
Niby tak, a nie tak,
bo tom z Kocheleta.
Jakby ktoś nas w tańcu
trzymał bardzo mocno.
Jakby ktoś aż z głębi
nie spuszczał z nas oczu.
Błękit już rozlany,
ogień wyczerpany,
smutek zapomniany,
gwiazd spokój nad nami...
Melancholia wita,
lecz cała w błękitach.
Podaj, miła, rękę.
Życie takie piękne...