Na drodze leży rozbite ciało
Na drzewach wiszą resztki duszy.
Samotna śmierć obok przeleciała
W zapomnianej przez Boga głuszy.
On leżał na nadpsutym burzanie,
Pływał w niebie jego ślepy wzrok.
Bezimienny, bosy i przeklęty,
A z dali nadciągała burza.
Na piersi w blasku gromu zalśniały
Dwa czerwie i posrebrzany krzyż,
A w dali milczące góry stały,
Strzegły one pustki tych miejsc.
Ej, włóczęgo, przecież ty syn człowieczy,
Gdzie twój koń, żona, gdzie twoja wieś?
Obłokami okrywszy mu plecy,
Matka-burza żegnała go.
Ile lat po świecie się błąkałeś,
Jak dawno – od rodzinnych drzwi?
W dal odszedł i na wieki został tam,
Panie, duszę jego zabierz ty.
Zakopałem go pod starą olchą,
Błyski gromów ściekały po wąsach,
Nie zobaczyłem cienia za sobą...
Pojąłem - chowałem siebie sam.