Mój zachrypnięty od paierosów głos
Twoje ciepłe usta
My tak lubimy marznąć
My nie lubimy klubów
Oczywiście jestem pewien
Zabierz moje serce
Ono wystarczy na długo
Żeby się ogrzać
Niezadowoleni przechodnie
Z naszych jaskrawych ubrań
Dałbym im w mordę
Lecz teraz mi nie do tego
Jestem tak beznadziejny
A ty tak pięknie ubrana
Idealny balkon
Puste główne wejście
Płakały, płakały
Kaloryfery i rury
Ja całuję, całuję
Twoje delikatne usta
I niech tam, niech tam
Ludzie co chcą sobie myślą
Ja takiej, takiej dziewczyny
Nie zapomnę nigdy
Wiesz, myśleć i męczyć się
To zajęcie bez sensu
My z tobą wznosimy się
Po żyletce do nieba
I nie chce się powstrzymywać
I być zwyczajnym
Kiedy ty to szalęnstwo
Wpuszczasz do żył
Zaparowane szkła
I obrazy odciśnięte dłońmi
Te białe ściany
Stały się dla nas chmurami
Ty jesteś tak piękna
Że wydaje mi się że snię
To tylko ta chwila
To się nie powtórzy