Chodził kiedyś po Warszawie
kataryniarz z kataryną
po Śniadeckich, po Żurawiej.
Każdą z bram na pamięć znał.
Od podwórka do podwórka
żadnej bramy nie ominął.
Raz oberka, raz mazurka
na swej katarynie grał.
Ale jedną miał piosenkę,
którą lubił grać najchętniej
zasłuchanym oficynom.
Wtedy ręką dawał znak
i po chwili stary walczyk
po podwórzu tłukł się smętnie,
a on razem z kataryną
przyśpiewywał sobie tak:
Warszawo, moja Warszawo,
dla ciebie uśmiech i łza.
Kto raz cię ujrzał, Warszawo,
na wieki cię w sercu ma.
Aż pewnego dnia, gdy zasnął
smacznym snem po ciężkim trudzie,
już się więcej nie obudził.
Każde życie ma swój kres!
Katarynka w kącie stała,
może nawet i płakała,
bo widzieli na niej ludzie
krople rosy w kształcie łez.
A tymczasem kataryniarz
do niebieskiej bramy pukał,
wśród obłoków ją odszukał,
na podwórze rajskie wszedł.
I popłynął stary walczyk
ku niebieskim oficynom,
ku skrzydlatym cherubinom,
które się zleciały wnet...
Warszawo, moja Warszawo,
dla ciebie uśmiech i łza.
Kto raz cię ujrzał, Warszawo,
na wieki cię w sercu ma.
Kto raz cię ujrzał, Warszawo,
na wieki cię w sercu ma.