Nieraz grał głod na skrzypcach kiszek,
Po grudach mrozu gnała srogość –
Nieobcy troskom był o Franciszek
I szedł zwyczajną ludzką drogą:
Śmiał się do słońca, z bólu płakał
I nosił serce skute męką –
Jak niebieskiego karmił ptaka
Bóg swoją szczodrą, dobrą ręką.
Jak napełniony dzban pogodą
Szumiało życie – mocne wino,
Moszczem pachnąca była młodość
I coś ciągnęło ku dziewczynom.
I tarzał w życiu się Franciszek,
Nurzał jak w mokrej trawie wiosna,
Aż się rozlała w srebną ciszę
Pieśń burzą słodką i radosną.
A potem coraz bardziej jeszcze –
Aż w nim krzyczała tęskność życia
I serce zimne sparły kleszcze:
Tak mało szczęścia do wypicia!
Więc rzucił na dno Bóg Franciszka,
A potem oczy mu otworzył –
I tylko śmierć mu była bliska,
I tylko szeptał - - - Boże - Boże
Przesłanie
Mistrzu! Mrok zbrodni – tęczą jasną,
Gdy miłość w światło Bóg przemienia,
Więc gdy źrenice nasze zgasną,
Ty proś za nami odpuszczenia.