Czasem jest tu naprawdę strasznie, czasem tylko bardzo smutno,
czasem myślę, że skończę ze sobą, a czasem, że już to zrobiłem.
W mym lustrze widać pełzającą rysę,
popękane szkło zniekształca mą twarz,
i mimo że światło jest dziwnie silne,
nie jest w stanie rozświetlić zatęchłych zakamarków tego miejsca.
Jest taki wysoki, samotny zamek, gdzieś pośród chmur,
tak, i z niego czerpię mętne definicje mych pojęć,
niestety siedem lat nieszczęścia właśnie nadciąga,
a w ciemnościach czai się widmo Rozpaczy.
Pęknięte lustro między kotarami na półpiętrze:
rozdwojony obraz, który trudno zrozumieć…
Ja tylko próbuję znaleźć miejsce, w którym skryłbym swój dom.
Żyłem kiedyś w szklanych domach,
gdzie nieustannie śledzili każdy mój ruch,
ale teraz ekrany monitorów pogasły
i nie wiem, czy milczący inwigilatorzy wciąż tam są.
Me słowa są jak pająki pełzające po stronicach,
tkają nić z wiary, nadziei i rozsądku,
tylko czy są stosowane i sprawiedliwe, czy też
zwiewne jak kurz, który osiada na mym fotelu?
Czasem mam wrażenie,
że ktoś tu jeszcze jest:
ten bezimienny świadek wywołuje we mnie niepokój.
Czuję Go pod deskami mej podłogi.
Jego obecność jest przerażająca.
Mówi mi, że zostanę wygnany.
Jak to rozumieć i skąd mnie wygonią czy dokąd?
Nie wiem jak działają te drzwi, przez które miałbym przejść,
nie potrafię zrozumieć tego miejsca,
w którym żyję.
Żyłem kiedyś w domach z betonu,
gdzie wszystkie uczucia są święte,
a jeśli chcesz zakosztować owocu,
musisz wpierw podelektować się jego zapachem
i złożyć przysięgę przed ołtarzem
pośród poematów, bukietów kwiatów i czeków
lub, jeśli złapią cię na oszustwie, będziesz musiał wybrać,
czy zostać, jako zakonnik, czy też odejść, jako włóczęga.
Co właściwie znaczy słowo dom?
Czy to miejsce kazania lub pokuty?
Czy to kielich mszalny, którego używasz by cię chronił?
Czy to tylko miejsce, gdzie można przebywać?
Czy to kodeks moralny lub zbiór kazań?
Czy to Anioł Stróż dający nam po łapach?
A może to kolos na glinianych nogach?
Dom jest tym, czym go uczynisz,
tak mawiają wszyscy moi przyjaciele,
lecz oni sami w ten smętny czas rzadko miewają własne domy.
Niektórzy są jak ślimaki,
które taszczą dom na grzbiecie.
Inni żyją na pomnikach,
z których pewnego dnia zostaną tylko postumenty.
Ja sklejam swój dom
taśmą samoprzylepną i pinezkami,
lecz czuję w nim obecność jakiejś obcej Mocy…
Ten, który sprawia, że pękają lustra i ściany
nie przestaje patrzeć na mnie
oczami postaci na portretach wiszących w mym salonie.
Plądruje moją bibliotekę i podsłuchuje mój telefon.
Tak naprawdę nigdy Go nie widziałem,
ale wiem, że On mieszka w mym domu,
i jeśli On z niego odejdzie,
to ja również nie będę mógł tu pozostać.
Wierzę, że… to znaczy… myślę, że…
no cóż, sam już nie wiem…
Mieszkam tylko w jednym pokoju,
ale wszystkie ściany mają uszy, a wszystkie okna - oczy.
Reszty domu nie znam,
a „Dom” to moja pieśń bez słów:
Mmmmmm…!
Niech brzmi!
Żyję w ciele z krwi i kości,
jestem świątynią życia,
jestem pustelnikiem, jestem trutniem
i przewiercam ściany szukając miejsca do życia.
Gdy moją głowę otaczają tajemnicze girlandy
nieziemska cisza zostaje przerwana,
w pokoju ściemnia się, a w śmiertelnym światełku
widzę twarz, którą dobrze znam.
Czy to ten facet, który w popękanym lustrze
zawsze zachowuje kamienną twarz
i jedynie szepce słowa modlitwy do ziemi,
na której klęczy:
„Dom to, dom to, dom to, dom to, dom to, dom to JA!”?
Wy wszyscy, którzy nie znaleźliście własnego domu,
nie zrzucajcie własnej winy na innych,
bo możecie tylko stłuc swoje okulary,
a jeśli to zrobicie, to nie zobaczycie już nic,
I jak wtedy dostrzeżecie
narodziny nowego dnia?
„Dzień”, to słowo, jakiego używam,
by oddalić ciemności ode mnie,
a ludzie są wyimaginowani, nie istnieje nic,
prócz pokoju, w którym siedzę
i, oczywiście, wszechobecnej mgły.
Czasem zastanawiam się, czy chociaż ona jest prawdziwa.
Może powinienem usunąć mendę z tego domu,
może powinienem pozbyć się tej mendy,
może sam odbiorę sobie życie,
w tym właśnie cichym domu.
Czasem jest tu naprawdę strasznie, czasem tylko bardzo smutno,
czasem myślę, że skończę ze sobą, a czasem, że… już… to…