To było w zeszłą niedzielę gdy poszedłem
Do domu w którym mieszkała Mariquinhas
Lecz jest wszystko tak zmienione
Że nigdzie tam nie widziałem
Tych okien co miały drewniane żaluzje (1)
Od parteru aż po sam dach
Nie widziałem nic a nic
Co mogłoby mi przypomnieć Mariquinhas
I jest szkłem niebieskawym wyłożone
Gdzie kiedyś były żaluzje
Wszedłem i tam gdzie był pokój teraz jest
Sekretariat i jakiś facet wychudzony
Lecz nie widziałem narzut w paski
Ani violi ani gitary (2)
Ani żadnych ukradkowych spojrzeń sąsiadek
Czas już wraził swoje szpony
W duszę tego domostwa
Gdzie czasami zajadaliśmy sardynki
Gdy nocami w trakcie imprez z gitarami
Radosna była Mariquinhas
Te okna tak krzykliwe które miewały
Perkalowe zasłony całe w kropeczki
Utraciły cały urok, bo dziś to okienna szyba
Z obramowaniami z blachy dookoła
Do środka tam tylko wchodzi
Dziś kto ma iść do lombardu
Aby oddać lichwiarzowi jakieś rzeczy
Bowiem tak zatracił swoją dawną chwałę
Uroczy dom Mariquinhas
Uczynić z tego domu to co zrobiono
Lepiej było posłać go między kapliczki (3)
Bo bycie lombardem tego
Co było gniazdem miłości
To idea co nie mieści mi się w głowie
Wspomnienia tego ciepła
I tych tęsknot rozkosznych, będę szukał zapomnienia
W wielu ginginhach
Ponieważ najlepiej jest zalać robaka
Jak mówiła Mariquinhas
Ponieważ najlepiej jest zalać robaka
Jak mówiła Mariquinhas